Jeżeli mamy prawo twierdzić, że wszelkie urojenia wypływają zawsze ze stanu uczuciowego, to jest rzeczą jasną, że bezpośrednią siłą, tworzącą urojenie prześladowcze, nie może być niedomoga popędu syntonicznego, bo niedomoga w ogóle nie jest żadną silą. Ale oczywiście siłą realną, neuro- i psychodynamiczną, jest sam popęd syntoniczny wraz z jego wyższymi pochodnymi, który z natury rzeczy tam, gdzie jest sprzężony z innymi nastawieniami uczuciowymi, tłumi je odpowiednio. Natomiast tam, gdzie istnieje niedomoga siły popędu syntonicznego, przeciwnie, ulegają wyzwoleniu uczucia inne, wrogie w stosunku do ludzi, i produkują się nastawienia nieufne i urojenia prześladowcze. W ostrych psychozach, cechujących się stanem lękowym, ten lęk bywa czasem bezprzedmiotowy; ale jeżeli jest — jak to często się zdarza — lękiem przed kimś, to mamy tu do czynienia z urojeniem prześladowczym, wypływającym z przejściowego nastroju i zanikającym wraz z tym nastrojem. Natomiast w schizofrenii urojenia prześladowcze mają charakter zespołowy, a więc tutaj mamy już do czynienia nie z elementarną bezpośrednią reakcją lękową, ale z obawą przed kimś, z kompleksem patologicznym) czyli z urojeniem prześladowczym. Zresztą obawa jest z natury swej przewidywaniem niebezpieczeństwa mogącego zagrażać: takie przewidywanie możliwe jest tylko na podstawie doświadczenia, własnego lub cudzego, które w swoim czasie wywołało bezpośrednią reakcję lękową, oczywiście ulegającą engrafii, jak w ogóle każde przeżycie psychiczne, a przez to wchodzące na odpowiednim poziomie ewolucyjnym w sprzężony stosunek ze wszelkimi innymi nastawieniami i doświadczeniami życiowymi. Inaczej mówiąc, taki nowy zespól urojeniowy musi przejść przez filtr krytycyzmu, a więc właśnie przez ocenę ze strony tych innych doświadczeń. Jeżeli wskutek jakichkolwiek przyczyn powstaje pewna niedomoga tej najwyższej warstwy sprzężonych nastawień i doświadczeń, to filtr krytycyzmu zawodzi i zespól urojeniowy się utrwala, nawet może znajdować poparcie w próbach samooceny, ale niedostatecznej. W niektórych przypadkach bezpośrednim źródłem urojenia bywa właśnie patologiczna interpretacja (urojenie interpretacyjne). Ale prawdziwym, istotnym źródłem urojeń jest zawsze patologiczny stan uczuciowy — patologiczny nie w sensie jakiegoś w ogóle nowego, chorobowego tworu psychicznego, ale w sensie uczucia wyzwolonego, izolowanego i niekontrolowanego, podczas gdy w warunkach normalnych powinno być kontrolowane, sprzężone i przytłumione. Stąd słusznie już dawno podkreślano w psychiatrii, że to samo uczucie, albo ten sam sposób myślenia, które u dziecka są zjawiskiem zupełnie normalnym, u człowieka dorosłego i cywilizowanego są uważane za objaw chorobowy. W tym rozumieniu patologiczną będzie nie tylko bezpośrednia ostra reakcja lękowa, doprowadzająca do urojenia prześladowczego, ale i uczucie zespołowe obawy przed czymś czy przed kimś, powstające w drodze niekontrolowanego dostatecznie przewidywania niebezpieczeństwa, które rzekomo ma zagrażać. Oba te uczucia powstają na różnych piętrach ewolucji psychicznej, ale w obu razach stają się patologicznymi z powodu braku dostatecznego działania tłumików nadrzędnych. Ten mechanizm powstawania urojeń zdaje się być mechanizmem powszechnym, bez względu na treść urojenia, która najczęściej jest natury prześladowczej dlatego, że urojenia prześladowcze stoją w najbardziej bezpośrednim związku z lękiem i jego pochodnym uczuciem, obawą, które ze swej strony są motorem elementarnych reakcji odtrącających, (ekklisis Monakowa i Mourgue’a jako przeciwieństwo syntonii, czyli ludzkiej postaci klisis). Lęk, obawa, nieufność, są przeciwieństwem współdźwięczenia z otoczeniem i w pewnych warunkach normalnych, ale także i patologicznych, łatwo się przekształcają w nienawiść, złość i w najgwałtowniejszą agresję w rzekomo koniecznej obronie własnej. Wobec źródła, z którego wypływają urojenia prześladowcze, zupełnie zrozumiała jest wyjątkowa częstość przewlekłych urojeń prześladowczych w schizofrenii, częstość znacznie większa aniżeli wszelkich innych urojeń razem wziętych. Jest rzeczą dość częstą, że schizofrenicy, którzy niczym się nie interesują, niczym nie zajmują, nic samorzutnie nie mówią i tylko na pytania odpowiadają w paru słowach, w chwilach jakiegoś rozdrażnienia, bądź reaktywnego, bądź występującego endogennie, niespodziewanie zdradzają urojenia prześladowcze zupełnie wyraźne, albo popełniają czyny kryminalne, kaleczą lub zabijają.
Zdawałoby się z powyższego przedstawienia rzeczy, że stan paranoidalny mocno tkwi gdzieś w bardzo głębokich pokładach psychiki chorego i dlatego bywa zwykle stanem przewlekłym i nieodwracalnym, a więc jest zespołem, świadczącym o wyjątkowo ciężkiej i głębokiej dyssolucji schizofrenicznej, zespołem tak swoistym, że głęboko uzasadnia tworzenie odrębnej grupy „otępienia paranoidalnego”. Wydaje się — na pierwszy rzut oka — rzeczą dziwną, że i Krapelin, i Bleuler tak mocno podkreślali względnie małe znaczenie klasyfikacji na poszczególne grupy, w których znajdujemy wszelkie możliwe postacie przejściowe i wszelkie kombinacje symptomatologiczne.
Również Mauz , który przestudiował ze swego wielkiego materiału klinicznego 95 przypadków schizofrenii paranoidalnej, doszedł do wniosków dość nieoczekiwanych. Widzieliśmy, że M a u z dzieli ogół przypadków schizofrenicznych na schizofrenie napadowe, o łagodniejszym przebiegu, i na schizofreniczną katastrofę, doprowadzającą w ciągu paru lat do rozpadu psychicznego. W tej ostatniej kategorii otępienia wczesnego pod względem konstytucji cielesnej uderza zupełny brak pykników i mieszanych postaci pyknicznych, natomiast istnieje wielka ilość leptosomów i atletów (81,3%), i reszta dysplastyków (18,7%). Wobec tego, co mówiliśmy przed chwilą o zespole paranoidalnym, który zdaje się być najdalej idącym przeciwieństwem syntonicznego współdźwięczenia z otoczeniem, które schizoid odtrąca, należałoby oczekiwać, że otępienie paranoidalne należy do schizofrenicznej katastrofy.
Tymczasem Mauz znajduje w swoim materiale „katastrof” rozpad schizokarny (otępienie proste), katatoniczny i hebefreniczny, zaś nie znajduje wcale „rozpadu paranoidalnego”. »Jako coś zupełnie nowego w stosunku do schizofrenicznej katastrofy — pisze Mauz — występują na pierwszy plan w obrębie schizofrenicznych przypadków o przebiegu napadowym przede wszystkim dwa zespoły, mianowicie paranoidalny i parafreniczny. Widzieliśmy, że schizofreniczna katastrofa nie opiera się wcale na zespole paranoidalnym lub parafrenicznym jako właściwej drogi rozpadu. Natomiast w zestawieniu statycznej częstości zespołów w postaciach o przebiegu napadowym — zespół paranoidalny stoi prawie na pierwszym miejscu. Ale nie brak tu także zespołów nerwicowych, przede wszystkim przewlekle hipochondrycznych, nerwicowo-natrętnych i histerycznych. Następnie znajdują się tu także dłużej trwające skutki stanów wzruszeniowych, z zaburzeniem depresyjnym, maniakalnym i lękowym. Na ogól można powiedzieć, że jednolite kształtowanie się objawów w katastrofalnym przebiegu procesu zostaje w przebiegu napadowym zastąpione przez częściowo bardzo szybką zmianę objawów. W tym ostatnim przebiegu ważnym momentem rokowania jest stwierdzenie istnienia objawów swoistych i nieswoistych, psychogenno-reaktywnych i procesowych obok siebie, albo i jednych i drugich. Epizody najbardziej odmiennego rodzaju wchodzą we właściwy obraz przebiegu, symptomatologię kształtują nie psychotyczne przeżycia reaktywne, i zjawiska emocjonalne zakrywają charakter procesu. To rozszerzanie się i większa różnorodność przejawia się zresztą wyraźnie i pod innymi względami, przede wszystkim w wieku i konstytucji«.
Mauz dzieli 95 badanych przezeń historii chorób otępienia paranoidalnego na cztery grupy: 1. grupa odpowiada przebiegowi, w którym otępienie paranoidalne jest prostym i niepowikłanym stanem końcowym procesu schizofrenicznego, który od początku był paranoidalnym; 2. grupa z rozpoznaniami na okładce historii choroby: hebefrenia, katatonia, dementia paranoi des, która jest tutaj obrazem ubytkowym ostrego rozpadu; 3. grupa z rozpoznaniami na okładce: katatonia, mania, psychoza maniakalno-depresyjna, wreszcie dementia paranoides,
która tutaj rozwija się powoli z przebiegów chorobowych symptomatologicznie różnorodnych, periodycznie-odwracalnych; i w końcu 4. grupa z rozpoznaniami: paranoi a, paranoia hallucinativa, dementia paranoides. Większość chorych trzeciej grupy ma niektóre cechy pykniczne i znaczna większość tych chorych staje się przewlekłymi mieszkańcami zakładów psychiatrycznych dopiero po 40 r. ż. W czwartej grupie paranoja w większości przypadków rozwija się poschizofrenicznie (obniżanie się poziomu osobowości daje się stwierdzić przed paranoją). Badania katamnestyczne u chorych na otępienie paranoidalne doprowadza Mauza do następującego wniosku, dotyczącego uleczalności lub nieuleczalności 1) dla przebiegu i zejścia w poszczególnym przypadku znaczenie nasilenia procesu paranoidalnego jest stosunkowo małe; 2) natomiast wielkie jest znaczenie dla rokowania różnych innych czynników, a więc przede wszystkim temperamentu, życia popędowego, nastawienia życiowego i — nie należy o tym zapominać — czynników zewnętrznych (środowisko, zawód, warstwa społeczno-gospodarcza itd.). Te wyniki wskazują natarczywie na duże znaczenie psychiczno-reaktywnego momentu w schizofrenii, wśród którego — podkreślamy to raz jeszcze — znalazł się i zespół urojeń prześladowczych.
Z powyższych wywodów Mauza, zgodnych zresztą rzeczywiście z doświadczeniem klinicznym, wynika, że nasilenie urojeń paranoidalnych bynajmniej nie jest równolegle do pogarszania się rokowania, które jest zależne od czynników wewnętrznych i zewnętrznych, nie mających żadnego bezpośredniego znaczenia dla głębokości dyssolucji. Głębokość dyssolucji mierzymy wielkością ubytków i odwrotną do niej wielkością pozostałej aktywności psychicznej, a nie nasileniem urojeń. Stąd żywość i bogactwo urojeń rzeczywiście bynajmniej jeszcze nie świadczą o większej głębokości dyssolucji, dopóki urojeniom tym nie towarzyszy cecha absurdalności, świadcząca o dużym ubytku krytycyzmu, tj. ubytku rzeczowej, możliwie wszechstronnej oceny urojenia przez sprzężone dynamizmy przyczynowo-logiczne. I na odwrót: zupełny brak urojeń albo minimalne ich występowanie, tj. słabe ich nasilenie, świadczy właśnie o bardzo głębokiej dyssolucji w schizofrenii, ponieważ ubytek, wywołany bezpośrednio przez proces chorobowy, ogarnia nie tylko dynamizmy nadrzędne, ale już nawet i dynamizmy prelogiczne, a więc świadczy o spustoszeniu psychicznym sięgającym bardzo głęboko (schizofrenia prosta). Zresztą pod tym względem widzieliśmy podobne stosunki także w dyssolucji ostrej, zamroczeniowo-majaczeniowej, w tych końcowych okresach, w których objawy majaczeniowe zanikają dlatego, że w niepomyślnym przebiegu porażenie rozszerza się z aktywności czołowo-logicznej także na aktywność pozaczołowo-prelogiczną. W tych przypadkach, tj. w schizofrenii prostej i w psychozach zamroczeniowo-majaczeniowych, pogłębianie się dyssolucji idzie zupełnie równolegle do pogarszania się rokowania. Ale w tych przypadkach schizofrenii, w których stwierdzamy urojenia, nie mamy prawa na ich podstawie wyprowadzać żadnego innego wniosku poza tym, że w danym przypadku istnieje niedomoga dynamizmów czołowo-logicznych, mogąca w dalszym przebiegu albo cofać się, albo rozszerzać nawet na dynamizmy prelogiczne.
Wiadome jest, że urojeniom prześladowczym — i właśnie specjalnie prześladowczym, nie wielkościowym i nie hipochondrycznym, towarzyszą bardzo często omamy słuchowe. Nie jest dotąd należycie wyjaśnione, czemu w tych stanach schizofrenicznych, aktywności paranoidalno-prześladowczej, a więc prelogicznej, towarzyszą omamy słuchowe, natomiast majaczenie deliryjne, a więc aktywność również prelogiczna, odbywa się we wzrokowych obrazach onirycznych. Z tego, cośmy mówili o tym zagadnieniu w rozdziałach poprzednich, zdaje się wynikać, że przyczyną tej różnicy jest lepszy stan świadomości w przewlekłych stanach paranoidalnych w schizofrenii, a zresztą także i w porażeniu postępującym, w którym po leczeniu, w okresie częściowej remisji, występują niekiedy masowo omamy słuchowe, z urojeniami prześladowczymi albo nawet i bez nich.
Ten lepszy stan świadomości świadczy — caeteris paribus — o lepszej aktywności psychicznej, a więc o słabszej dyssolucji, o mniejszym ubytku aktywności przyczynowo-logicznej, która odbywa się w symbolach wyrazowych, a więc przede wszystkim słuchowo-ruchowych, bardzo rzadko wzrokowo-wyrazowych (pisanych lub drukowanych), w każdym razie w symbolach, pozostających w ścisłej -zależności od anatomicznego aparatu mowy, który w ostrych deliriach jest zazwyczaj zupełnie albo prawie zupełnie nieczynny. To porażenie aparatu mowy w deliriach stoi oczywiście w związku z porażeniem myślenia czołowo-logicznego. Prelogiczne myślenie bywa zatem dwojakiego rodzaju: jedno z nich odbywa się, pomimo swej prelogiczności, tak samo w symbolach mowy, jak i myślenie czołowo-logiczne, co przemawiałoby za tym, że niedomoga dynamizmów czołowo-logicznych jest tu tylko częściowa, nie jest takim jej zupełnym zanikiem jak w deliriach. Zgadza się to zresztą ze stwierdzanym klinicznie, ogólnym stanem psychicznym schizofreników paranoidalnych, zwłaszcza wykazujących urojenie interpretacyjne, a porównywanych z chorymi zamroczeniowymi i majaczącymi. Drugi typ prelogicznego myślenia, stwierdzamy w stanach onirycznych, odbywa się w konkretnych symbolach wzrokowych, a więc stoi na znacznie głębszym poziomie dyssolucyjnym aniżeli mydlenie prelegiczno-prześladowcze schizofreników. Fakt, że zwykłe marzenia senne pod względem symptomatologicznym są nieporównanie bliższe majaczeń deliryjnych aniżeli urojeń prześladowczych z omamami wyrazowymi u schizofreników, świadczy o tym, jak głębokość dyssolucji sama przez się nie ma nic wspólnego z rokowaniem i jak bardzo miał słuszność Hughlings Jackson, porównując naukę o dyssolucji z nauką botaniki i przestrzegając z naciskiem, aby klasyfikacji dyssolucyjnych nie przenosić pochopnie do psychiatrii klinicznej, podobnie jak klasyfikacji botanicznej nie można utożsamiać z klasyfikacją ogrodniczą, dokonywaną dla zupełnie innych celów.
Zdaje się, że na podstawie powyższych danych patologicznych mamy prawo potwierdzić nasz wniosek z tomu pierwszego, że aktywność intrapsychiczna ulega ewolucji nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni, w znaczeniu lokalizacji nie topograficznej, ogniskowej, ale topogennej, obejmującej całe płaty i wielopłatowe narządy korowe, ponieważ myślenie przyczynowo-logiczne jest dynamizmem czołowym, zaś myślenie prelogiczne jest dynamizmem pozaczołowym.
Jest rzeczą ciekawą, że pomimo wielkich dzielących nas różnic w poglądach w tej sprawie lokalizacyjnej, dotyczącej dwojakiego rodzaju myślenia, zbliżamy się w pewnej mierze do poglądu Kleist a, który również mówi o dwoistości myślenia, dochodząc zresztą do tego wniosku na zupełnie innej drodze.