Zespoły w schizofrenii: inkoherencyjny, hebefreniczny i paranoidalny

Schizofrenia (4)

Jeżeli mamy prawo twierdzić, że wszelkie urojenia wypływają zawsze ze stanu uczuciowego, to jest rzeczą jasną, że bezpośrednią siłą, tworzącą urojenie prześladowcze, nie może być niedomoga popędu syntonicznego, bo niedomoga w ogóle nie jest żadną silą. Ale oczywiście siłą realną, neuro- i psychodynamiczną, jest sam popęd syntoniczny wraz z jego wyższymi pochodnymi, który z natury rzeczy tam, gdzie jest sprzężony z innymi nastawieniami uczuciowymi, tłumi je odpowiednio. Natomiast tam, gdzie istnieje niedomoga siły popędu syntonicznego, przeciwnie, ulegają wyzwoleniu uczucia inne, wrogie w stosunku do ludzi, i produkują się nastawienia nieufne i urojenia prześladowcze. W ostrych psychozach, cechujących się stanem lękowym, ten lęk bywa czasem bezprzedmiotowy; ale jeżeli jest — jak to często się zdarza — lękiem przed kimś, to mamy tu do czynienia z urojeniem prześladowczym, wypływającym z przejściowego nastroju i zanikającym wraz z tym nastrojem. Natomiast w schizofrenii urojenia prześladowcze mają charakter zespołowy, a więc tutaj mamy już do czynienia nie z elementarną bezpośrednią reakcją lękową, ale z obawą przed kimś, z kompleksem patologicznym) czyli z urojeniem prześladowczym. Zresztą obawa jest z natury swej przewidywaniem niebezpieczeństwa mogącego zagrażać: takie przewidywanie możliwe jest tylko na podstawie doświadczenia, własnego lub cudzego, które w swoim czasie wywołało bezpośrednią reakcję lękową, oczywiście ulegającą engrafii, jak w ogóle każde przeżycie psychiczne, a przez to wchodzące na odpowiednim poziomie ewolucyjnym w sprzężony stosunek ze wszelkimi innymi nastawieniami i doświadczeniami życiowymi. Inaczej mówiąc, taki nowy zespól urojeniowy musi przejść przez filtr krytycyzmu, a więc właśnie przez ocenę ze strony tych innych doświadczeń. Jeżeli wskutek jakichkolwiek przyczyn powstaje pewna niedomoga tej najwyższej warstwy sprzężonych nastawień i doświadczeń, to filtr krytycyzmu zawodzi i zespól urojeniowy się utrwala, nawet może znajdować poparcie w próbach samooceny, ale niedostatecznej. W niektórych przypadkach bezpośrednim źródłem urojenia bywa właśnie patologiczna interpretacja (urojenie interpretacyjne). Ale prawdziwym, istotnym źródłem urojeń jest zawsze patologiczny stan uczuciowy — patologiczny nie w sensie jakiegoś w ogóle nowego, chorobowego tworu psychicznego, ale w sensie uczucia wyzwolonego, izolowanego i niekontrolowanego, podczas gdy w warunkach normalnych powinno być kontrolowane, sprzężone i przytłumione. Stąd słusznie już dawno podkreślano w psychiatrii, że to samo uczucie, albo ten sam sposób myślenia, które u dziecka są zjawiskiem zupełnie normalnym, u człowieka dorosłego i cywilizowanego są uważane za objaw chorobowy. W tym rozumieniu patologiczną będzie nie tylko bezpośrednia ostra reakcja lękowa, doprowadzająca do urojenia prześladowczego, ale i uczucie zespołowe obawy przed czymś czy przed kimś, powstające w drodze niekontrolowanego dostatecznie przewidywania niebezpieczeństwa, które rzekomo ma zagrażać. Oba te uczucia powstają na różnych piętrach ewolucji psychicznej, ale w obu razach stają się patologicznymi z powodu braku dostatecznego działania tłumików nadrzędnych. Ten mechanizm powstawania urojeń zdaje się być mechanizmem powszechnym, bez względu na treść urojenia, która najczęściej jest natury prześladowczej dlatego, że urojenia prześladowcze stoją w najbardziej bezpośrednim związku z lękiem i jego pochodnym uczuciem, obawą, które ze swej strony są motorem elementarnych reakcji odtrącających, (ekklisis Monakowa i Mourgue’a jako przeciwieństwo syntonii, czyli ludzkiej postaci klisis). Lęk, obawa, nieufność, są przeciwieństwem współdźwięczenia z otoczeniem i w pewnych warunkach normalnych, ale także i patologicznych, łatwo się przekształcają w nienawiść, złość i w najgwałtowniejszą agresję w rzekomo koniecznej obronie własnej. Wobec źródła, z którego wypływają urojenia prześladowcze, zupełnie zrozumiała jest wyjątkowa częstość przewlekłych urojeń prześladowczych w schizofrenii, częstość znacznie większa aniżeli wszelkich innych urojeń razem wziętych. Jest rzeczą dość częstą, że schizofrenicy, którzy niczym się nie interesują, niczym nie zajmują, nic samorzutnie nie mówią i tylko na pytania odpowiadają w paru słowach, w chwilach jakiegoś rozdrażnienia, bądź reaktywnego, bądź występującego endogennie, niespodziewanie zdradzają urojenia prześladowcze zupełnie wyraźne, albo popełniają czyny kryminalne, kaleczą lub zabijają.

Zdawałoby się z powyższego przedstawienia rzeczy, że stan paranoidalny mocno tkwi gdzieś w bardzo głębokich pokładach psychiki chorego i dlatego bywa zwykle stanem przewlekłym i nieodwracalnym, a więc jest zespołem, świadczącym o wyjątkowo ciężkiej i głębokiej dyssolucji schizofrenicznej, zespołem tak swoistym, że głęboko uzasadnia tworzenie odrębnej grupy „otępienia paranoidalnego”. Wydaje się — na pierwszy rzut oka — rzeczą dziwną, że i Krapelin, i Bleuler tak mocno podkreślali względnie małe znaczenie klasyfikacji na poszczególne grupy, w których znajdujemy wszelkie możliwe postacie przejściowe i wszelkie kombinacje symptomatologiczne.

Również Mauz , który przestudiował ze swego wielkiego materiału klinicznego 95 przypadków schizofrenii paranoidalnej, doszedł do wniosków dość nieoczekiwanych. Widzieliśmy, że M a u z dzieli ogół przypadków schizofrenicznych na schizofrenie napadowe, o łagodniejszym przebiegu, i na schizofreniczną katastrofę, doprowadzającą w ciągu paru lat do rozpadu psychicznego. W tej ostatniej kategorii otępienia wczesnego pod względem konstytucji cielesnej uderza zupełny brak pykników i mieszanych postaci pyknicznych, natomiast istnieje wielka ilość leptosomów i atletów (81,3%), i reszta dysplastyków (18,7%). Wobec tego, co mówiliśmy przed chwilą o zespole paranoidalnym, który zdaje się być najdalej idącym przeciwieństwem syntonicznego współdźwięczenia z otoczeniem, które schizoid odtrąca, należałoby oczekiwać, że otępienie paranoidalne należy do schizofrenicznej katastrofy.

Tymczasem Mauz znajduje w swoim materiale „katastrof” rozpad schizokarny (otępienie proste), katatoniczny i hebefreniczny, zaś nie znajduje wcale „rozpadu paranoidalnego”. »Jako coś zupełnie nowego w stosunku do schizofrenicznej katastrofy — pisze Mauz — występują na pierwszy plan w obrębie schizofrenicznych przypadków o przebiegu napadowym przede wszystkim dwa zespoły, mianowicie paranoidalny i parafreniczny. Widzieliśmy, że schizofreniczna katastrofa nie opiera się wcale na zespole paranoidalnym lub parafrenicznym jako właściwej drogi rozpadu. Natomiast w zestawieniu statycznej częstości zespołów w postaciach o przebiegu napadowym — zespół paranoidalny stoi prawie na pierwszym miejscu. Ale nie brak tu także zespołów nerwicowych, przede wszystkim przewlekle hipochondrycznych, nerwicowo-natrętnych i histerycznych. Następnie znajdują się tu także dłużej trwające skutki stanów wzruszeniowych, z zaburzeniem depresyjnym, maniakalnym i lękowym. Na ogól można powiedzieć, że jednolite kształtowanie się objawów w katastrofalnym przebiegu procesu zostaje w przebiegu napadowym zastąpione przez częściowo bardzo szybką zmianę objawów. W tym ostatnim przebiegu ważnym momentem rokowania jest stwierdzenie istnienia objawów swoistych i nieswoistych, psychogenno-reaktywnych i procesowych obok siebie, albo i jednych i drugich. Epizody najbardziej odmiennego rodzaju wchodzą we właściwy obraz przebiegu, symptomatologię kształtują nie psychotyczne przeżycia reaktywne, i zjawiska emocjonalne zakrywają charakter procesu. To rozszerzanie się i większa różnorodność przejawia się zresztą wyraźnie i pod innymi względami, przede wszystkim w wieku i konstytucji«.

Mauz dzieli 95 badanych przezeń historii chorób otępienia paranoidalnego na cztery grupy: 1. grupa odpowiada przebiegowi, w którym otępienie paranoidalne jest prostym i niepowikłanym stanem końcowym procesu schizofrenicznego, który od początku był paranoidalnym; 2. grupa z rozpoznaniami na okładce historii choroby: hebefrenia, katatonia, dementia paranoi des, która jest tutaj obrazem ubytkowym ostrego rozpadu; 3. grupa z rozpoznaniami na okładce: katatonia, mania, psychoza maniakalno-depresyjna, wreszcie dementia paranoides, 

która tutaj rozwija się powoli z przebiegów chorobowych symptomatologicznie różnorodnych, periodycznie-odwracalnych; i w końcu 4. grupa z rozpoznaniami: paranoi a, paranoia hallucinativa, dementia paranoides. Większość chorych trzeciej grupy ma niektóre cechy pykniczne i znaczna większość tych chorych staje się przewlekłymi mieszkańcami zakładów psychiatrycznych dopiero po 40 r. ż. W czwartej grupie paranoja w większości przypadków rozwija się poschizofrenicznie (obniżanie się poziomu osobowości daje się stwierdzić przed paranoją). Badania katamnestyczne u chorych na otępienie paranoidalne doprowadza Mauza do następującego wniosku, dotyczącego uleczalności lub nieuleczalności 1) dla przebiegu i zejścia w poszczególnym przypadku znaczenie nasilenia procesu paranoidalnego jest stosunkowo małe; 2) natomiast wielkie jest znaczenie dla rokowania różnych innych czynników, a więc przede wszystkim temperamentu, życia popędowego, nastawienia życiowego i — nie należy o tym zapominać — czynników zewnętrznych (środowisko, zawód, warstwa społeczno-gospodarcza itd.). Te wyniki wskazują natarczywie na duże znaczenie psychiczno-reaktywnego momentu w schizofrenii, wśród którego — podkreślamy to raz jeszcze — znalazł się i zespół urojeń prześladowczych.

Z powyższych wywodów Mauza, zgodnych zresztą rzeczywiście z doświadczeniem klinicznym, wynika, że nasilenie urojeń paranoidalnych bynajmniej nie jest równolegle do pogarszania się rokowania, które jest zależne od czynników wewnętrznych i zewnętrznych, nie mających żadnego bezpośredniego znaczenia dla głębokości dyssolucji. Głębokość dyssolucji mierzymy wielkością ubytków i odwrotną do niej wielkością pozostałej aktywności psychicznej, a nie nasileniem urojeń. Stąd żywość i bogactwo urojeń rzeczywiście bynajmniej jeszcze nie świadczą o większej głębokości dyssolucji, dopóki urojeniom tym nie towarzyszy cecha absurdalności, świadcząca o dużym ubytku krytycyzmu, tj. ubytku rzeczowej, możliwie wszechstronnej oceny urojenia przez sprzężone dynamizmy przyczynowo-logiczne. I na odwrót: zupełny brak urojeń albo minimalne ich występowanie, tj. słabe ich nasilenie, świadczy właśnie o bardzo głębokiej dyssolucji w schizofrenii, ponieważ ubytek, wywołany bezpośrednio przez proces chorobowy, ogarnia nie tylko dynamizmy nadrzędne, ale już nawet i dynamizmy prelogiczne, a więc świadczy o spustoszeniu psychicznym sięgającym bardzo głęboko (schizofrenia prosta). Zresztą pod tym względem widzieliśmy podobne stosunki także w dyssolucji ostrej, zamroczeniowo-majaczeniowej, w tych końcowych okresach, w których objawy majaczeniowe zanikają dlatego, że w niepomyślnym przebiegu porażenie rozszerza się z aktywności czołowo-logicznej także na aktywność pozaczołowo-prelogiczną. W tych przypadkach, tj. w schizofrenii prostej i w psychozach zamroczeniowo-majaczeniowych, pogłębianie się dyssolucji idzie zupełnie równolegle do pogarszania się rokowania. Ale w tych przypadkach schizofrenii, w których stwierdzamy urojenia, nie mamy prawa na ich podstawie wyprowadzać żadnego innego wniosku poza tym, że w danym przypadku istnieje niedomoga dynamizmów czołowo-logicznych, mogąca w dalszym przebiegu albo cofać się, albo rozszerzać nawet na dynamizmy prelogiczne.

Wiadome jest, że urojeniom prześladowczym — i właśnie specjalnie prześladowczym, nie wielkościowym i nie hipochondrycznym, towarzyszą bardzo często omamy słuchowe. Nie jest dotąd należycie wyjaśnione, czemu w tych stanach schizofrenicznych, aktywności paranoidalno-prześladowczej, a więc prelogicznej, towarzyszą omamy słuchowe, natomiast majaczenie deliryjne, a więc aktywność również prelogiczna, odbywa się we wzrokowych obrazach onirycznych. Z tego, cośmy mówili o tym zagadnieniu w rozdziałach poprzednich, zdaje się wynikać, że przyczyną tej różnicy jest lepszy stan świadomości w przewlekłych stanach paranoidalnych w schizofrenii, a zresztą także i w porażeniu postępującym, w którym po leczeniu, w okresie częściowej remisji, występują niekiedy masowo omamy słuchowe, z urojeniami prześladowczymi albo nawet i bez nich.

Ten lepszy stan świadomości świadczy — caeteris paribus — o lepszej aktywności psychicznej, a więc o słabszej dyssolucji, o mniejszym ubytku aktywności przyczynowo-logicznej, która odbywa się w symbolach wyrazowych, a więc przede wszystkim słuchowo-ruchowych, bardzo rzadko wzrokowo-wyrazowych (pisanych lub drukowanych), w każdym razie w symbolach, pozostających w ścisłej -zależności od anatomicznego aparatu mowy, który w ostrych deliriach jest zazwyczaj zupełnie albo prawie zupełnie nieczynny. To porażenie aparatu mowy w deliriach stoi oczywiście w związku z porażeniem myślenia czołowo-logicznego. Prelogiczne myślenie bywa zatem dwojakiego rodzaju: jedno z nich odbywa się, pomimo swej prelogiczności, tak samo w symbolach mowy, jak i myślenie czołowo-logiczne, co przemawiałoby za tym, że niedomoga dynamizmów czołowo-logicznych jest tu tylko częściowa, nie jest takim jej zupełnym zanikiem jak w deliriach. Zgadza się to zresztą ze stwierdzanym klinicznie, ogólnym stanem psychicznym schizofreników paranoidalnych, zwłaszcza wykazujących urojenie interpretacyjne, a porównywanych z chorymi zamroczeniowymi i majaczącymi. Drugi typ prelogicznego myślenia, stwierdzamy w stanach onirycznych, odbywa się w konkretnych symbolach wzrokowych, a więc stoi na znacznie głębszym poziomie dyssolucyjnym aniżeli mydlenie prelegiczno-prześladowcze schizofreników. Fakt, że zwykłe marzenia senne pod względem symptomatologicznym są nieporównanie bliższe majaczeń deliryjnych aniżeli urojeń prześladowczych z omamami wyrazowymi u schizofreników, świadczy o tym, jak głębokość dyssolucji sama przez się nie ma nic wspólnego z rokowaniem i jak bardzo miał słuszność Hughlings Jackson, porównując naukę o dyssolucji z nauką botaniki i przestrzegając z naciskiem, aby klasyfikacji dyssolucyjnych nie przenosić pochopnie do psychiatrii klinicznej, podobnie jak klasyfikacji botanicznej nie można utożsamiać z klasyfikacją ogrodniczą, dokonywaną dla zupełnie innych celów.

Zdaje się, że na podstawie powyższych danych patologicznych mamy prawo potwierdzić nasz wniosek z tomu pierwszego, że aktywność intrapsychiczna ulega ewolucji nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni, w znaczeniu lokalizacji nie topograficznej, ogniskowej, ale topogennej, obejmującej całe płaty i wielopłatowe narządy korowe, ponieważ myślenie przyczynowo-logiczne jest dynamizmem czołowym, zaś myślenie prelogiczne jest dynamizmem pozaczołowym.

Jest rzeczą ciekawą, że pomimo wielkich dzielących nas różnic w poglądach w tej sprawie lokalizacyjnej, dotyczącej dwojakiego rodzaju myślenia, zbliżamy się w pewnej mierze do poglądu Kleist a, który również mówi o dwoistości myślenia, dochodząc zresztą do tego wniosku na zupełnie innej drodze.