Zestawienia

Te rozważania o konieczności energetycznego, a nie anatomicznego ujmowania procesów dyssolucji wiążą się mniej z dyssolucją zamroczeniowo-majaczeniową, powstającą z zakażenia lub z zatrucia, które doprowadzają owszem do zmian anatomicznych, a bardziej z ogromnym kręgiem schorzeń schizofrenicznych, które tak często doprowadzają do ciężkich zmian psychicznych, dla których nie znajdujemy żadnego wytłumaczenia anatomicznego i’ które zdają się wypływać ze wzrastającej, abiotroficznej niedomogi neuro- i psychodynamizmów czołowo-sprzężonych. Ta niedomoga aktywności czołowo-logicznej występuje w przypadkach konstytucjonalnej, dziedzicznej niedomogi ludzkiej postaci instynktu stadnego, czyli syntonii. Syntonia stanowi siłę sterniczą w rozwoju życia uczuciowego, w rozwoju charakterologicznym, jest więc rzeczą naturalną, że taka charakterologiczna nadbudowa, która jest tworzona przez niewydolną (schizoidalną) dynamikę popędu syntonicznego, wyczerpuje się i ulega schizofrenicznej niedomodze łatwiej i prędzej niż nadbudowy uczuciowe mocniejsze, bardziej odporne na szkodliwości i nie tak łatwo się zużywające. Niedomoga schizofreniczna rozpoczyna się — tak samo jak deliryjna — od hierarchicznie i ewolucyjnie najwyższych dynamizmów czołowo-sprzężonych, wskutek czego ma charakter dyssolucyjny, znowu tak samo jak stany deliryjne, cechujące się zanikaniem sternictwa nadrzędnego i wyzwalaniem się dynamizmów podrzędnych. Dalszą, bardzo ciekawą analogią tych dwóch spraw, klinicznie od siebie tak bardzo odległych, jest rozpoczynanie się dyssolucji w obu tych schorzeniach, i w deliriach, i w schizofreniach, od poziomu nerwicowego, który w razie pogłębiania się dyssolucji przeobraża się w stan prelogiczny. Ale na tym się kończy analogia obu tych spraw dyssolucyjnych i tutaj zaczynają się ich różnice. Proces dyssolucyjny w deliriach jest prędki, w schizofreniach jest powolny; w deliriach jak najściślej się wiąże z ich stanem zamroczeniowym, przez co zbliża się do marzeń sennych, zaś w schizofreniach możemy stwierdzać urojenia, halucynacje i inne objawy wyzwoleniowe, które występują u chorych zupełnie przytomnych, zupełnie dobrze orientujących się w otoczeniu, oczywiście poza sferą swoistych urojeń. Stan nerwicowy, który poprzedza okres prelogiczny, w schizofrenii nie ma charakteru tak nagiej ostrej zmiany, jak w delirium gorączkowym — rozwija się powoli i przebiega w dość wielu przypadkach w sposób tak utajony, że nawet rodzina może go nie dostrzegać, zwłaszcza jeżeli jest mało spostrzegawcza. Ale już obaj twórcy tej schizofrenicznej jednostki chorobowej, Krapelin i Bleuler, podkreślali częstość wstępnego jej okresu nerwicowego. A wreszcie sam stan prelogiczny ma zupełnie inny wygląd w deliriach gorączkowych, w których charakterystyczne przeżycia majaczeniowe przebiegają w obrazach wzrokowych, jak w marzeniach sennych, a znowu zupełnie inny wygląd w stanach schizofrenicznych przytomnych, w których chory jednak halucynuje, wygłasza urojenia lub zachowuje się zupełnie dziwacznie. Myślenie schizofrenika odbywa się — poza rzadkimi stanami zamroczeniowymi — nie w obrazach wzrokowych, ale w symbolach wyrazowych, jak u każdego dorosłego i zdrowego człowieka. Różnica ta jest bardzo znamienna, gdyż świadczy o tym, że stan deliryjny jest dyssolucją podobnie jak stan schizofreniczno-prelogiczny, ale stan deliryjny jest dyssolucją głębszą niż schizofreniczny. Rzeczywiście, przypomnijmy sobie w tym miejscu, że Jackson wielokrotnie podkreślał, że wszelkie objawy wyzwoleniowe są aktywnością normalną niższego poziomu. Otóż myślenie prelogiczne w symbolach wzrokowych cechuje w warunkach normalnych umysłowość dziecka w wieku przedszkolnym, przed 7 rokiem życia; dyssolucją deliryjna jest zatem cofnięciem się do normy dziecka w wieku przedszkolnym.

Badania ejdetyzmu, który zdaje się być właśnie normą tego wieku przedszkolnego, stwierdzają, że ejdetyzm, czyli nieodróżnianie postrzegania od wyobrażania, zaczyna zanikać koło 7 roku życia (Jaensch, Jankowska), należy przypuszczać, że ten zanik powodowany jest ewolucją myślenia czołowo-logicznego, które się odbywa już w symbolach wyrazowych, ale u dziecka w wieku przedpokwitaniowym jest jeszcze słabo rozwinięte i dlatego często opanowywane jakimiś prelogicznymi, izolowanymi, niehamowanymi pragnieniami lub obawami. Nazwa „schizofrenii”, psychozy „rozszczepieniowej”, wynikła z mylnego przeświadczenia, że proces chorobowy „rozszczepia psychikę” — w rzeczywistości jest to złudzenie nasze, psychiatrów, wynikające stąd, że proces chorobowy powoduje ubytki w aktywności czołowo-sprzężonej i te ubytki odsłaniają izolowane, prelogiczne popędy. Ten proces odsłaniania izolowanych popędów może sprawiać wrażenie „rozszczepiania psychiki”, jednak w rzeczywistości jest odsłanianiem aktywności podrzędnej, normalnej dla niższego poziomu ewolucji, zgodnie z poglądem Jacksona. Złudzenie „rozszczepiania się psychiki” schizofreników można poniekąd porównać ze złudzeniem, którego doznajemy siedząc w stojącym pociągu i sądząc, że już jedziemy, podczas gdy w rzeczywistości rusza pociąg obok stojący. Z porównania dyssolucji schizofrenicznej z dyssolucją deliryjną wynika, że schizofreniczna jest mniej głębsza niż deliryjna, gdyż schizofreniczna odsłania normę poziomu umysłowości przedpokwitaniowej, zaś dyssolucja deliryjną odsłania normę przedszkolną. W rozważaniach tego rodzaju należy mieć zawsze na uwadze, że większa głębokość dyssolucji w deliriach bynajmniej nie jest równoznaczna z gorszym rokowaniem.

Z powyższego wynika, że proces dyssolucyjny tworzy na trzech różnych poziomach ewolucyjnych trzy obrazy kliniczne: 1) obraz nerwicowy w dyssolucji najpłytszej, powodującej tylko częściową niedomogę dynamizmów czołowo-sprzężonych; 2) obraz schizofreniczno-prelogiczny, w którym powoli rozwijająca się niedomoga dynamizmów czołowo-sprzężonych jest większa niż w dyssolucji nerwicowej, ale jednak wciąż jeszcze częściowa, wskutek czego przewaga myślenia prelogicznego, toczącego się w symbolach wyrazowych, jest również tylko częściowa i 3) obraz deliryjno-prelogiczny, występujący wskutek prędkiego zanikania aktywności czołowo-sprzężonej i pełnego wyzwalania się izolowanych, fragmentarycznych funkcji prelogicznych, przebiegających w symbolach wzrokowych. Jak widzimy, w tej grupie procesów dyssolucyjnych mu-simy uszeregować na różnej głębokości tej samej skali obrazy chorobowe, które w klasyfikacjach klinicznych stoją daleko od siebie i które razem wzięte stanowią ogromną większość nabytych chorób psychicznych. Ale dyssolucje bynajmniej nie ogarniają wszystkich procesów chorobowych, nawet jeżeli pominiemy dwie wielkie grupy niedorozwojów.

Już widzieliśmy, że regresje psychiczne (stany dementywne) nie należą do dyssolucji, ponieważ ubytki regresyjne powstają nie w najwyższych warstwach ewolucyjnych, czyli w dynamizmach sprzężono-logicznych, ale w najniższych, bo anatomicznych fundamentach tkankowych i w jej swoistych własnościach engraficzno-ekforycznych. Patogenetycznie dyssolucja i regresja są krańcowo przeciwstawnymi biegunami i w żadnym razie nie mogą figurować na jednej skali dyssolucyjnej.

A wreszcie pozostaje do wyjaśnienia stosunek psychozy maniakalno-depresyjnej do procesów dyssolucyjnych. Stany maniakalne i stany melancholiczne są możliwie najdalsze od regresji w otępieniu umysłu, nie doprowadzają nigdy do otępienia, mają najwybitniej tak zwany „funkcjonalny” charakter. Pomimo swego przeciwieństwa genetycznego i klinicznego w stosunku do schizofrenii pozostają z nią w bardzo ścisłych i wielorakich stosunkach. Pomimo tych stosunków nie możemy zaliczyć stanów maniakalnych i melancholicznych do procesów dyssolucyjnych. Dyssolucji może ulegać tylko ta aktywność, która powstaje w drodze ewolucji, rozumianej jako ewolucja w życiu osobniczym. Otóż ewolucji osobniczej ulega tylko aktywność korowo-psychiczna, począwszy od odruchowości warunkowej, poprzez dynamizmy prelogiczne aż do czołowych dynamizmów sprzężono-logicznych, więc dyssolucja jest tylko tam, gdzie mamy do czynienia z procesem odwrotnym. Skoro na żadnym z tych trzech poziomów ewolucyjnych nie spotykamy nastroju maniakalnego lub melancholicznego, to musimy je uznać za mechanizmy stojące poza obrębem ewolucji i dyssolucji psychicznej. Ten wniosek pozostaje zresztą w zupełnej zgodzie z doświadczeniem klinicznym, które każe się zapatrywać na napadowe nastroje psychozy maniakalno-depresyjnej jako na siły żywiołowe, ustrojowo-instynktowe, wypływające z mechanizmów podkorowych. A także jest w zupełnej zgodzie z genetyką, która w dziedziczności widzi źródło konstytucjonalnych cech pyknicznych i syntonicznych, i skłonności do wybuchu napadów psychozy maniakalno-depresyjnej, stanowiącej wraz ze swym tłem konstytucjonalnym niewątpliwie odrębny krąg dziedziczenia. Dziedziczoną cechą tego odrębnego kręgu jest — według wszelkiego prawdopodobieństwa — ludzka postać instynktu stadnego, czyli syntonia, bezpośrednie współdźwięczenie uczuciowe z otoczeniem. Gen popędu syntonicznego i gen popędu poznawczego ludzkiego są to dwa filogenetycznie młodsze instynkty i zapewne dlatego są słabiej zorganizowane niż starsze instynkty ustrojowe i często wykazują niedomogę, również dziedziczoną, przejawiającą się w odrębnych kręgach dziedziczenia: głuptactwa i psychopatii. Wspominamy o tym w tym miejscu dlatego, że tylko przez zrozumienie stosunków dziedziczenia można dojść do wyjaśnienia wzajemnego stosunku psychozy maniakalno-depresyjnej i schizofrenii, a także wzajemnego stosunku tła konstytucyjnego, na którym występuje każde z tych schorzeń: oba te przeciwstawne kręgi dziedziczenia wypływają z tego samego instynktu syntonicznego, którego dwa biegunowo różne nasilenia są jednak odrębnie dziedziczone, jeden biegun, jako dobrze rozwinięty instynkt syntoniczny, związany najczęściej z budową cielesną pykniczną, drugi biegun jako niedomoga syntonii, czyli schizoidia, związana z innymi, nie pyknicznymi budowami cielesnymi (zwłaszcza z leptosomiczną). Ten stosunek genetyczny zdaje się ułatwiać zrozumienie 1) przyczyny, dla której pomiędzy psychozą maniakalno-depresyjną a schizofrenią znajdujemy równocześnie i biegunowe przeciwieństwa i bardzo bliskie i ścisłe związki; 2) przyczyny, dla której jedni autorzy (słusznie) upatrują w schizofrenii niedomogę rozwojowo najwyższych warstw uczuciowych, zaś inni, z równą słusznością, niedomogę jakichś głębokich instynktowych warstw, ponieważ jest rzeczą naturalną, że jest słabsza i łatwiej się zużywa (abiotrofia Gowersa) ta nadbudowa charakterologiczna, która jest stworzona przez niewydolny, czyli schizoidalny popęd syntoniczny; 3) przyczyny, które stwarzały możliwość, że ten sam przypadek kliniczny, który Bleuler określał jako schizofrenię, utajoną lub nie utajoną, dla Krapelin a mógł uchodzić w ogóle nie za proces chorobowy, ale za psychopatię. Z dyssolucyjnego punktu jest to najłatwiej zrozumiałe: poziom charakterologicznego niedorozwoju może być identyczny z poziomem dyssolucji schizofrenicznej.